poniedziałek, 29 lipca 2013

Na serca dnie Niebieski kolor jest

Choć dzisiaj nie Dzień Matki, tylko upał niemiłosierny myślę o mamach wszystkich i tej tylko Jednej. Myślę o sobie i o Was, naszych pragnieniach i lękach.

Snuje się po mieszkaniu i miejsca znaleźć nie mogę. W mojej głowie muzyka włączona nie za głośno. 



Pewnie ten utwór nowością dla Was nie jest, ja odkryłam go wczoraj i przepadłam. Zatrzymał mnie totalnie, choć myślałam, że już bardziej nie można.  Zachwycam się melodią i głosem – ale to dla mnie nowością nie jest. Przepadam w tekście, kontemplacją obrazu ruchomego, gdzie Córka z Matką za rękę idą śpiewając –

Spróbuj choć raz niechcący chcieć
Posłuchać mnie, kochanie*

Tutaj mogłabym napisać referat, dysputę niekończącą się o relacji tej unikalnej. Najważniejszej ze wszystkich i najtrudniejszej, żeby nie napisać najboleśniejszej.

Ale słów brakuje.

Wszystko już zostało napisane.

A tak naprawdę, słowa tego nie ogarniają.

Zatrzymam w sobie ten utwór, na dnie serca, koło Niebieskiego Koloru, Smutku jak mniemam. I chylę czoła, że w tak piękny sposób można o tym opowiedzieć, niepospolicie zupełnie. W czasie na happiness  zarezerwowanym mówić, że ten smutek w sobie mamy, czy tego chcemy, czy też nie.

Oswoić smutek – jest odwagą. Odszukać, odkurzyć, przytulić czasami. Przyznać się do niego. Nostalgią go możemy nazwać, żeby tak nie straszył. Zatopić się w nim przez dzień lub dwa. Dłużej także będzie dobrze.

I nie bój się
Gdy tak jak ja szczęścia nie rozumiesz

Bo szczęścia zrozumieć nie można. Poczuć od czasu do czasu, to tak. Jak częściej, to też dobrze. I w ogóle szczęście, że ten smutek mamy, bo bez niego szczęścia byśmy nie rozpoznali.

Nie karćmy siebie za gorszy dzień, za tęsknotę. Najpiękniejsze wiersze powstawały z miłości niespełnionej, a podróże marzeń rodziły się z tęsknoty za zmianą. Tylko potem jakoś o tym zapominamy.

A ja postuluję, żeby nie zapominać o tym, co ludzkie i do końca piękne nie jest.


A co jest piękniejszego niż Matka z Córką za rękę?




*tekst piosenki Niebieski, słowa Natalia Przybysz

niedziela, 28 lipca 2013

Hej!

Dobiegła końca  nasza przygoda.

Spotkanie z Lasem.

Pierwsze wspólne wakacje.

We właściwym czasie rozpoczęte, kiedy już małżeństwo na włosku wisiało. O cierpliwość się modliłam  i zwykłym powietrzem dusiłam.

Na szczęście wyruszyliśmy. Choć się ludzie w głowę pukali, żeby dziecko z południa na północ taki kawał ciągnąc. A ono zaciągnięte w podróży nocnej nic nie zauważyło. Tygodnie dwa pod chmurką spędziło ze zrelaksowana mamą i tatą na każde zawołanie.

wtorek, 23 lipca 2013

Natura(l)nie

W parku ludźmi przepełnionym.

W centrum handlowym i sklepiku osiedlowym.

Na przystanku i w taksówce.

U lekarza.

W biurze.

Wszędzie, wszędzie, jeśli mieszkasz w mieście. Spotykasz się, witasz i rozglądasz. Codziennie. Czasem się uśmiechniesz, czasem coś powiesz. Czasem ktoś tobie odpowie. Czasem.





sobota, 20 lipca 2013

Szeptem o Lesie

Ten las karmi mnie swoimi owocami, daj schronienie i towarzystwo najpiękniejsze zapewnia.

Po tym lesie chodzę boso, każdą szyszkę zapamiętując i w mech się wycierając. Na piasku zostawiam ślady, po których wracam. Zawsze w to samo miejsce.



Jeszcze kiedy poranek na dobre się nie przebudził, raz do roku w tym Lesie wkładam buty i biegnę przed siebie. Czasem dobiegnę do mety, czasem polegnę na łące z widokiem na ptaki większe lub mniejsze.

Na tej łące, w tym Lesie, po raz pierwszy wiele rzeczy się zdarzyło. Wiele planów zrealizowało, kłopotliwych myśli uleciało. Wśród kłosów traw o życie nowe Matkę Ziemię płodną prosiłam. I za to Życie dziękowałam.

Z Życiem moim w ten las się zatopiłam. Wspólnie oczy otwierając z niedowierzania, nad nieba błękitem i szumem brzozy. Tafla jeziora nas uspokaja, ptaki budzą, a chmury straszą. Ząb pierwszy tutaj się pojawił i marchew zasmakowała.

Życie moje w Lesie tym samym od wielu lat, z drzewami świadkami już nie to samo.



W tym Lesie zostanę, jeszcze chwilkę się zanurzę. Ucieszę praniem rozwieszonym wśród świerków i jagodami na wyciągnięcie ręki. Towarzystwem M i M przez noc i dzień rozkoszować się będę. Psów szczekaniem i ciszą zupełną.

Za ten Las podziękuję tym, co mi go podarowali. Własnymi rękami i sercem wybudowali. Przystań taką, co od pokoleń służy tym, którzy szukają. Tutaj odnajdują.

Cz(L)as.
.


poniedziałek, 15 lipca 2013

Mama Mirona portret własny

Przestrzeń owa, dzięki matkadebiutujaca.blogspot.com została nominowana do Liebster Blog Award. Dziękuję bardzo i do zabawy się dołączam, czemu sprzyja mój wypoczynek pośród drzew i nie sprzyja Internet (przez co mnie trochę mniej). 
Zabawa polega na tym, że nominuje się 11 nowych blogów lub takim o mniejszym zasięgu, by pomóc im w dotarciu do większej liczby osób, zadając 11 pytań. Ja odpowiadam i nominuję kolejne 11 blogów zadając swoje pytana, itd... I co ważne, nie można nominować bloga, który nas nominował!



Jako, że poniedziałki są u nas Bajkodziałkami, na zadane mi pytania spróbuję odpowiedzieć jakoś tak...

Mama Mirona urodziła się całkiem blisko i nie trzeba tej krainy szukać za górami ani lasami. Ale można by rzec, że rodziła się razy kilka, najpierw ze swojej Matki, potem jako Kobieta, Żona i w roli najważniejszej - jako Mama. A mamą wcale nie chciała być od dawna, tylko bardziej osobą bliżej niezdefiniowaną, która po świecie jeździ i innym pomaga, co się trochę w jej życiu spełniło (odp. na pytanie: Kim chciałaś być jako dziecko?). Na szczęście Mama plan swój zrealizowała, zarazem zrozumiała, że nie trzeba jeździć daleko, by siebie odnaleźć, zadomowiła się w sobie i wtedy poczuła, że mamą być chce. Plan ten zrealizowała. 

Syn mamy Wodnik, zwany Mironem w życiu swej rodzicielki do góry nogami przewrócił to, co ułożone było, a co w rozsypce, albo nie na swoim miejscu - poukładał w logiczna całość. Od tej pory Mama Mirona, ku uciesze Taty Mirona nie myśli już o diecie (choć na takiej nigdy nie była), a jako karmiąca mama nie odmawia sobie niczego (no poza oczywiście śmieciami gazowanymi i przetworzonymi, ale tak było zawsze!) - odp. na pytanie: Z jakiej pyszności nie zrezygnujesz, nawet gdy jesteś na diecie? A konkretnie - zawsze i wszędzie kuchnia Gosi z S. i ciasta Khatuny K. 

Mamę Mirona poznacie po tym, że nie wyróżnia się z tłumu niczym szczególnym. Po bliższym poznaniu można jej zarzucić uwielbienie dla koloru białego, połączenia turkusu z brązem, i wzorów kwiatowych. Mól książkowy (choć obecnie bardziej sprawdzają się gazety, magazyny, ulotki, etykietki na szamponie do włosów (od lat tym samym - bo konsument i tester ze mnie żaden) - odp. na pytanie: Gazety czy książki? 
Dzień rozpoczyna od owsianki, jogi i spacerów z psami,... a dokładniej od odwzajemnienia uśmiechu dla moich M&M'sów (Mirona i Męża), owsianki, pominięciu jogi, spaceru z Mironem w chuście i psami (odp. na pytanie: Ulubiona zabawa z dzieckiem?) A jak pokazywania świata nie zaliczymy do zabawy, to w tym miejscu wymienić mogę kąpiel w wannie, na basenie i tańce!

Ogólnie Mama M. bardzo lubi swój kawałek ziemi na piętrze czwartym, dba o jego czystość, choć tego nie widać (odkurzanie - odp. na pytanie: Najbardziej nielubiana czynność domowa?) Stara się, aby drzwi do jej domu były dla każdego otwarte, z miejscem do spania choć go niedużo, czasem do rozmowy, choć go niedużo również i ciastem pachnącym cynamonem, zastępowanym owocami sezonowymi z braku czasu również. Takież dni i wieczory Mama Mirona lubi najbardziej, zaciszne, przytulne i bezpieczne (odp. na pytanie: Wieczór spokojny w domu czy impreza na mieście?) Ale gdyby puścić wodze fantazji, albo cofnąć się do okresu, kiedy M. malinką w brzuchu był, spotkalibyście Mamę na każdym parkiecie drewnianym, do którego jej stopa pasuje, albo na trawie zielonej, ziemi czarnej... wiruje, kręci się, zatrzymuje. Ze stopy wyrastają korzenie, a gałęzie rąk nieba sięgają. Czuje wiatr, opada i wznosi się, a muzyką może nawet być cisza (odp. na pytanie: Jak spędziłabyś samotny dzień bez dzieci?) Choć w jej głowie ostatnio ciszy nie spotkacie, za to Kołysanki Utulanki, z ulubioną i królu, który śpi i na gramofonie dziadkowym puszczanym Lady Pank "O dwóch takich, co ukradli księżyc" z ulubioną Chmurką (odp. na pytanie: Piosenka, która ostatnio chodzi ci po głowie?)

Chciałaby Mama, aby każdy dzień przeżyć tak, jakby świętem był i na pytanie o święto ulubione odpowiedzieć CODZIENNOŚĆ, to jednak ćwiczy się jeszcze w tej trudnej sztuce.  Lubi każdą chwilę, którą może spędzić wspólne z psami i M&M'sami! (odp. na pytanie: Ulubione święta?)

Gdy noc nadchodzi Mama pisać zaczyna. Bo zawsze tak chciała, choć się wcześniej nie odważyła. Marzenia realizować należy - i tego syna nauczyć! - więc pisze i radość z tego czerpie wielką. A że wartością dodaną będą tutaj liczne dusze sprzyjające,  na duchu podtrzymujące, tego przewidzieć nie mogła! (odp. na pytanie: Co najbardziej Ci się podoba w prowadzeniu bloga?

Zakrada się Mama przed północą do łóżka, jej głowa spoczywa obok głowy syna. Ostatnie karmienie, czułe dobranoc, plecy wyprostuje, powieki zamknie... Kiedyś obrazy marzeń pojawiały się od razu. A dziś, może i siły już na to nie ma, bo zmęczona do granic, a może po prostu marzenia najważniejsze już zrealizowała. Morał z tego taki, że choć życie bajką nie jest, doceniając co się ma, królewnami możemy się stać! (przy okazji odp. na pytanie: Ostatnia rzecz jaką robisz przed zaśnięciem?)

Nominacji moich będzie mniej, ale zacne za to:

czujczuj.bogspot.com  - za coś więcej niż blog
iwonk....blogspot.com - za konsekwencję i wytrwałość w pisaniu (pełny adres po zatwierdzeniu autorki)
(mam jeszcze kilka i uaktualnię je, jak Internet nie będzie sobie ze mnie żartował)
lady-wanilia.blogspot.com - za stworzenie strony w moje urodziny:) rzetelne i regularne aktualizowanie swojego profilu na Fb, i odwagę w dzieleniu się swoimi trudnościami i pokonywanie ich!!!
forloveandwildheart.blogspot.com - za tworzenie, publikowanie bliskich sercu memu treści, bez pośpiechu, w swoim tempie. Lubię to!



                                Moje pytania:
  1.  Georgia on my mind czy New York, New York?
  2. Co szepnęłabym złotej rybce?
  3. Do twarzy mi z ...
  4. Z kim chciałabym porozmawiać gdybym mogła z każdym?
  5. Czego się boję?
  6. Od czego zaczynam dzień?
  7. Rękawiczki z jednym palcem czy pięcioma?
  8. Najważniejsze dla mnie w życiu jest...?
  9. Bloguję, bo...
  10. Na wigilię Barszcz czy Grzybowa?
  11. Gdybym mogła cofnąć czas...

Przy okazji przepraszam bardzo, że mnie mniej na blogu moim i u Was, ale czerpię z natury i zachwycam się zachwytem M. nad naturą. Za chwil parę na pewno do Was zajrzę i odpisze na każdy zostawiony u mnie komentarz. Zapraszam za to na Mamo Mironowy Facebook, tam o nas więcej i nas więcej, i  Was z nami więcej!










czwartek, 11 lipca 2013

Czas

Mieć czas.
Czas, żeby ugotować w proporcjach doskonałych i smacznych, przyprawić miłością, szacunku dla jedzącego szczyptą.
Czas, żeby prowadzić wózek przed sobą, alejkami dobrze znanymi i z zachwytem oglądać każdy listek magnolii, jakby się pierwszy raz widziało.
Czas by uprać pościel w zapachu koszonej trawy i położyć głowę na tejże poduszce, nie za późno bynajmniej.
Czas na list napisany odręcznie do osoby, do której się tęskni. Przyozdobić komiksem sytuacyjnym i źdźbło trawy dołączyć.
Czas na turlanie, patyka rzucanie w nieskończoność i coraz to wyżej, dalej.
Czas, by z niczego zrobić arcydzieło, cud codzienności niech się jawi.
Czas, by posłuchać, w ciszy posiedzieć, współuczestniczyć jak jest ciężko i jak dobrze również.
Czas aby kochać, jak już się wydaje, że mocniej nie można.

Mieć czas na to wszystko, na co się wydaje, że czasu nie ma. W dzień dzisiejszy i każdy następny wchodzić z czasem wypełnionym po brzegi. Nie tracić go, nie trwonić, zabezpieczyć palce przed przeciekaniem. Każdą minutę zaplanować, zapisać, zorganizować innym przede wszystkim. Dogonić wreszcie ten czas, poprosić, żeby nie pędził, a innym razem pośpieszyć. Być wiecznie spóźnionym, w niewczasie, gdzieś obok, to też jest prawdziwe, namacalne.

Taki czas codzienności. Kiedy się wydaje, że stanął.



Czas dla siebie, ukochanej, najważniejszej. Dialog otwarty, wspólne milczenie. Stopy bose koniecznie, a plecy od trawy mokre. Bieg szaleńczy, dziki i krzyk uwalniający. Już nie za wilkiem, ale z nim w sobie.
Czuć każdą szyszkę pod stopą i ukłucie igiełki. Rozpoznać szum wiatru we włosach i paść. Nie podnieść się przez tydzień, a nawet dwa.

Czas w Las.







środa, 10 lipca 2013

O marzeniach na dziś

Usiadłam wczoraj mając wszystko w głowie. Miało być dowcipnie, potem na smutno, to może coś krótkiego napiszę?  Nie chciało się zapisać. Próbowałam. Przysięgam! Kasowałam, zaczynałam od nowa. Znów nie to. Kasowałam. Dałam za wygraną. Poszłam spać.
Jak Wy to robicie, że ogarniacie pisanie? No jak?

Z Internetu

Może to dlatego, że ja wciąż walczę o tą swoją przestrzeń. Sensu w tym głębszego nie widzę (to tak z głowy), ale czuję, że tego własnie potrzebuję i w dobrą stronę to pójdzie (to z serca).
A może dlatego, że jestem potwornie zmęczoną matką. Bez babć i cioć, z mężem wieczornym i wyjeżdżającym. Z psami dwoma, zupą właśnie przypaloną i szczepieniem na głowie. Wszystko zanurzone w  ząbkowaniu i w upale totalnym. Nie wspominając o praniu, sprzątaniu, prasowaniu, gości przyjęciu, uśmiechów rozdawaniu,...
Nie poszliśmy dziś na spacer. No trudno. Nie zwlokę się. Muszę odespać noc, cogodzinne karmienie i tulenie... M. zasnął, ja nie mogę. Głowa boli, wypełniona do granic możliwości marzeniami.
O tego zęba z dołu, co spokoju nam nie daje! Niech już urośnie - powitamy go radośnie!
O sen nieco dłuższy niż godzin dwie.
O chwilę taką tylko dla mnie, żebym mogła zatęsknić za synkiem.
 I żeby przez to zmęczenie przedarło się wreszcie szczęście.
O chwilę spokoju w parku na spacerze, bez pytań , ba osądzania, wręcz twierdzenia, że M. gniecie się w nosidle i mu za gorąco, niewygodnie, duszno, niech mnie diabli wezmą!
O odwzajemniony uśmiech innych zmęczonych matek, których wzrok nieobecny nie zauważa już mnie.
Marzenie, żeby Matki pozostawały Matkami, a nie robotami, do zadań dla innych niewykonalnych!

poniedziałek, 8 lipca 2013

Pan Kuleczka

Bo to było tak, że szłam między półkami, a tam kolorowo, tytułów mnóstwo i nie wiadomo za co chwycić. Chwyciłam więc za brzuch, w którym M. już się rozgościł, bo chciałam coś dla nas wybrać do czytania, na te długie jesienne wieczory. I pojawił się Pan, miły Pan, Kuleczka Go zwą. Kształt ciała bliski doskonałości, zapowiadało się obiecująco, a kiedy poznałam jego kompanów codzienności – psa Pypcia, kaczkę Katastrofę i Bzyk-Bzyka, zaprosiłam do naszego świata.

 „Gość  to ktoś taki, kto przynosi ze sobą kawałek innego świata.”  - pies Pypeć. 



-Panie Kuleczko, ja mam dwa psy. Wiecznie niewyspanego jamnika i takiego Pypcia właśnie, tylko, że wersji kobiecej! I jeszcze wielkości śliwki (kuleczki niewielkiej, jak Pan pozwoli tak nazwać) synka bodajże, tak czuję od dawna. Jest i Małżowinek mój. Taki nasz ród!
Kuleczka Pan przemiły bardzo, nieco powolnie, melancholijnie, z nogi na nogę podążył ku Nam. Rozgościł się wygodnie, Pypcia wziął na kolana, a Katastrofę posadził obok, Bzyk-Bzyk latała gdzieś bez celu, a może cel był taki, by powąchać wszystkie kwiatki.

Opowiedzieli spokojnie (o ile można o to posądzić Katastrofę) o nocach bezsennych, teatrzykach, w których brali udział, spacerach i podróży. Farbką malowani, tacy przytulaśni, niezwykle zwykle kochani. Chciałoby się już tylko z nimi zupy jarzynowe gotować i na pomoście nocować. Taki Pomost właśnie pretekstem jest ku temu, by niebo od ziemi, tudzież wody wodnistej odróżnić i tak leżąc gdybać sobie, co gdzie jest, a i tak wyszło, że: „w taki dzień jak dziś czuję, że niebo jest bliżej niż myślimy.” – podsumował Pan Kuleczka. 




W naszym domu Pypeć mówi głosem mocno spowolnionym, Katastrofa wręcz przeciwnie, Bzyk-Bzyk, jak nazwa wskazuje, bzyczy, a Kuleczka, jak na przewodnika gromady przystało, przemawia głosem spokojnym. Kładziemy się  wszyscy w łóżku (łącznie z psami, które uwielbiają bajkowanie)i rozpoczynamy nasz teatrzyk.

Miro już nie w brzuchu, więc śmieje się w głos, ze zwyczajności, codzienności i niech tak zostanie, o!




Pan Kuleczka (Radość, Skrzydła)
Autor: Wojciech Widłak
Wydawnictwo: MediaRodzina, Poznań, 2003r.

Cena: 24,90zł. 

sobota, 6 lipca 2013

Jak to jest?

"I co teraz?" - zadajesz sobie pytanie, nawet jeżeli ciąża była upragniona, wyczekiwana. Od tej chwili Twój świat staje na głowie (za parę miesięcy stanie jeszcze bardziej, ale Ty naiwnie masz nadzieję, że będziesz tą matką, która się przygotuje i nie da zaskoczyć). Więc zaczynasz...



Zaczynasz zauważać kobiety z brzuchami, mamy z dziećmi w restauracjach i już przestaje Cię denerwować ich obecność tam. W księgarni sięgasz po poradniki dla kobiet w ciąży, a do gazety codziennej dokupujesz periodyk o dzieciach (nie miałaś wcześniej pojęcia, jak tego dużo). Wstrzymujesz zakupy kolejnej pary szpilek (nie dotyczy mnie), czy torby (dotyczy jak najbardziej mnie), kierujesz się na dział ciążowy i wybierasz spodnie z gumą na arbuza i już w nich wychodzisz ze sklepu (a to dopiero początek trzeciego miesiąca!). Teraz jeszcze ogólny przegląd na bajek, śpiochów (najpierw sprawdzasz jak odróżnić śpiochy od pajacyków i rampersów), wózków (w tym chętnie pomaga tata dziecka), łóżeczek, karuzel (Boże, jaka piękna!),... W Internecie szukasz pomocy, czy prać w tych orzechach ekologicznych, i o co chodzi z chustą tkaną? Kim jest Shantala? Czy ja już mam zachcianki? Kiedy pojawi się wreszcie linia na brzuchu? Joga z brzuszkiem, czy brzusio na kanapie z nogami spuchniętymi do góry? I niech te piersi już nigdy nie maleją!!!



Ale się też boisz. O zdrowie malca w Tobie. O swoje zdrowie. O poród. Ze znieczuleniem? Czy szpital spełni Twoje oczekiwania? I co z pracą? Czy będą mnie jeszcze chcieli? Czy ja będę chciała? I jak sobie poradzisz bez rodziny w pobliżu, albo z rodziną zbyt blisko we wszystkich decyzjach? Czy zaszczepić dziecko? Czy będzie nas jeszcze stać na wakacje?

Ale jest w Tobie mnóstwo radości zarazem. Ze lśniących włosów i uśmiechniętych oczu w lustrze. Radości z jedzenia (wreszcie przestaje Cię obowiązywać dieta), z leniuchowania, czasu dla siebie, z głaskania rosnącego brzucha. Radości z napotkanego dmuchawca, pary staruszków na ulicy i małego dziecka w czapce dinozaura. Radości z majowego deszczu i niezapominajek i z tego, że już niedługo opowiesz o tym wszystkim swojemu maleństwu. 

Tylko jeszcze  rozpłaczesz się na reklamie jogurtu, zapłacisz w kasie biletem miesięcznym, herbatę posolisz a męża przeprosisz, że nakrzyczałaś na niego za to, że się nie ucieszył jak go przepraszałaś, że nakrzyczałaś... I dlaczego on nie wie o co Ci chodzi, nikt nie wie, o co Ci chodzi, a przecież chodzi Ci o to, że oni nie wiedzą o co Ci chodzi, do cholery. Przecież jesteś w ciąży!

Na szczęście ogarnie Cię spokój. Koleżanki z zazdrością będą podpatrywać, jak mimo dodatkowych kilogramów płyniesz nad chodnikiem, jakby niosła Cię siła niewidzialna. I już nie obchodzą Cię ploteczki w pracy, przegrana reprezentacji, niepozmywane naczynia. Potrafisz udobruchać Panią w banku, na targu dostaniesz zawsze świeże jabłko gratis za piękny uśmiech, a od nieznajomego bukiet kwiatów. 


Cud poczęcia zatopiony w codziennych smutkach i radościach. Nieoderwany od życia. I niech tak zostanie, bo inaczej wszystkie Matki by nam odfrunęły (dlatego tym razem nie będzie balonika). 

P.S Tekst dedykowany wszystkim Nowym Mamom oczekującym maleństw, szczególnie tym, które znam! Przed Wami piękny czas!

Fotografie rysunków pochodzą z książki "A ja czekam" (Moi J'attends..) D. Cali i S. Bloch, Wydawnictwo Hokus-Pokus, 2013r. 




czwartek, 4 lipca 2013

Jestem Wewnętrzny. Krytyk Wewnętrzny.

Rozważania przy wczorajszym myciu okien sprowadzały się do nadmiernego pochłaniania słodyczy, nauczenia M. picia z butelki, znalezieniu przestrzeni na wieczorne asany. Po głowie błądziły jeszcze myśli, że to wszystko i tak nie ma sensu. Wszystko, czyli mój najnowszy projekt, moja przestrzeń. Ta przestrzeń.

Wczoraj, u znajomej przeczytałam, że "teraz każdy ma bloga" i "każdemu wydaje się, że ma coś do powiedzenia". Podpisuję się pod jednym i drugim, co nie przeszkadza mi wejść w te szeregi. Właśnie teraz! Kiedy definiują mnie głównie jako Matkę Polkę, Walczącą, Karmiącą, gubiąc po drodze wszystko co było przed urodzeniem i jakby już nigdy nic nie miało nadejść (zobaczysz i tak już do końca życia). Chce mi się krzyczeć, choć wszystko ze mną dobrze! Ja tu jestem, byłam, żyłam jeszcze zanim matką zostałam! Plany mam, kilkanaście nawet, mamowanie mi w tym nie przeszkadza! Może jest trochę inaczej.

"Żyjemy w ogłupiającej kulturze cheerleaderek, w której wszyscy udają, że nie cierpią." D. Galas

Więc M. miał kolki. Całe dwa miesiące. Czytam poradniki amerykańskie również i odnajduje sposoby takie: "wygłuszyć ściany" czy "zadzwonić do koleżanki, której możemy się wypłakać". Jak to? Ja nie zadzwonię, ja dam radę, przecież każda to przechodzi - co będę głowę zawracać. A jak przyjdą pokażę, że jeszcze czas na umalowanie paznokci miałam i cisto upiekłam. Ogólnie jestem przeszczęśliwa, spełniona, wypełniona, i tak dalej, dalej, dalej.... A mały cierpi, ja cierpię, mąż cierpi i psy też.

Może jednak powiedzieć komuś, że nie jest tak różowo, ale jakoś specjalnie uciśniona też nie jestem. Nie tryskam energią wyglądając lepiej niż przed porodem, ale znów nie uważam się za hipcia i nie mam zamiaru walczyć z całym światem o swoje prawa. Po prostu odczuwam wszelkie, ogólnie dostępne emocje, podwójnie!

Jak napiszę, to mi lepiej. Jak ktoś to przeczyta (a statystyki są miodem na moje serce), to cudownie, jak skomentuje czuję się zaszczycona poświęconym dla mnie czasem. Zrozumiana. W swojej przestrzeni.

Ślimak, który niczemu nie jest winien, pomaga zwizualizować opisywany proces.
I pojawiły się wczoraj wątpliwości, zajrzał stary znajomy Wewnętrzny. W sensie Krytyk Wewnętrzny. Rzucił coś o babskiej paplaninie rozedrganej przez hormony mamuście, której się w głowie poprzewracało i uwierzyła, że umie pisać i do powiedzenia coś ma, z nadzieją, że ktoś to przeczyta i będzie cudnie paskudnie, więc lepiej to skończyć, choćby zaraz, zarzucić mycie okien i skasować, ślad wszelki zatrzeć po pisaniu zanim się wstydzić na dobre zaczęło za to, co się poczyniło... I mógłby tak długo Wewnętrzny. Krytyk się znalazł Wewnętrzny, gdyby nie głos z radia (opatrzność może), że znajomego starego trzeba przytrzymać. Nie dać się! Jednorazowa decyzja go wabi, więc z mozołem ślimaka choćby, (sfotografowanego przy okazji) zamykać się na jego wszędobylskie podszepty. Zaatakować jeszcze chwilę determinacją, wiarą, o tak - wiarą i do następnego przeczytania!

wtorek, 2 lipca 2013

Kiedy oni wiedzą lepiej

Już okrzepła młoda mama. Zna swe dzieciątko, godziny marudzenia, rozpoznaje rodzaj płaczu, wybiera ulubione przytulanki na spacer. Nie zaskoczą jej potówki, odparzenia, poradzi sobie z wywabieniem plamy, a z YouTuba nauczy się kołysanki i jeszcze upiecze pierwszy w życiu tort. Dla swego dzieciątka.
Według medycyny chińskiej, jeżeli coś dolega dziecku, to najpierw leczy się matkę. Trudniej o lepszy przykład więzi, zależności i porozumienia miedzy tymi dwoma istotami. Dla swojego dziecka jesteś całym światem, jedynym jaki zna. Ufa Tobie bezgranicznie, powierza siebie, zdaje się na Twój instynkt. Ty o tym wiesz! Stajesz na głowie, żeby nie miało za zimno, niewygodnie, żeby chichrało się i spało cały dzień z przerwami na karmienie. Medytacją dla dwojga. To Wy!

Oni, widzą Was inaczej.
Oni zawłaszczają sobie prawo, do pokazania, kto wie lepiej (a zawsze wie lepiej matka, która już wychowała). Jak dyskutować z tym argumentem?
Oni martwią się bardziej o Twoje dziecko, niż Ty sama. O jego główkę bez czapki, bose stópki, ciasnotę w chuście i niewyprasowane pieluszki. I jeszcze ta sierść na ubranku.
Oni znają powód płaczu Twojego dziecka i od razu sprzedają "złoty środek", jedyny słuszny. Na wszystko inne przewracają oczami. Co Ty możesz o tym wiedzieć?
Oni wiedzą lepiej co powinnaś jeść, a czego nie. Czy wypada karmić w knajpce piersią czy też nie? Oni wiedzą dokładnie, kiedy masz wrócić do pracy (oczywiście zawsze będzie za wcześnie, albo na utrzymaniu męża będziesz siedzieć). Oni wiedzą kiedy powinnaś wrócić do formy sprzed porodu (i zawsze będziesz dla nich albo zapuszczona albo zapatrzona w siebie). Oni już rozwiązali wszystkie Twoje dylematy, tylko co Ty z tym zrobisz?
Możesz nie wychodzić z domu i z nikim nie rozmawiać.
Uzbroić się w skórę nosorożca i przyjąć strategie kaczki - niech spłynie.
Możesz odpowiadać uśmiechem.
Albo nadmuchać balonik i odlecieć:)


poniedziałek, 1 lipca 2013

Babo chce

To będą Bajkodziałki!
Dziś szaleństwo. "Babo chce" to kolejna pozycja, która najpierw zachwyciła mnie, a od dziś Mirona! Jej twarda oprawa, ładne, kolorowe, niebanalne ilustracje zachęcają do wspólnej zabawy. Dobrze widać bohaterów, a jest i  sporo szczegółów, o których można dziecku opowiadać bez końca. M. zachwycony, przebierał nogami przy czytaniu, jakby chciał powiedzieć: "Mamo, jeszcze tu rośnie poziomka, zapomniałaś!"
Jest Mama, Tata, bracia, siostry, Babo z misio-królikiem i pies. Niby nic. Są, idą, gdzie Babo chce, a przy tym sporo zabawy, bo tekst na to pozwala. Dźwięki wesołe TURLI, TURLI, CZMYCHU, CZMYCH... nie usypiają ani mnie, ani M.


Teraz jest fajnie, Mama czyta, obrazki pokazuje, wygłupia się. Za chwilę (jestem o tym przekonana) M. sięgnie sam po książeczkę. Książka na kilka lat. Takie lubię najbardziej:)



Babo chce
Autor: Eva Susso (tekst), Benjamin Chaud (ilustracje)
Wydawnictwo: ZAKAMARKI, 2011
Cena: 19,90 zł

W serii także: Binta tańczy oraz Lalo gra na bębnie