środa, 30 października 2013

Patara da didi Mironi


Patrzę na Ciebie jak zasypiasz. Jak się budzisz. Jestem przy Tobie, kiedy płaczesz. Złościsz się. Chichoczesz do zapomnienia. Wspominam. 

Jestem z Tobą, kiedy się nie udaje. Wtedy najbardziej. Wspominam. 

Świętujemy też małe sukcesy. Pierwsze zęby. I kolejne. Każdą zjedzoną łyżeczkę. Przespaną minutę. 
Zachwyt jesiennym liściem. Huśtawką. Wanną pełną zabawek. 
Czytamy kolejną książkę. Gazetę. Zdjęcia oglądamy. Wspominam. 
Razem podróżujemy. W cztery strony świata. Towarzyszymy sobie u lekarzy i na studiach. W restauracji i na weselach. Tańczymy. 
Każdą minutę. Dzielimy na nas dwoje. Tak jak łóżko na naszą trójkę. I mieszkanie na piątkę. 

Tak od miesięcy prawie dziewięciu i przestać nie możemy. 
Nacieszyć się sobą. 
I odpocząć od siebie. 
No nie możemy.

Foto Tata Mirona


Pojawiłeś się pachnący pączkiem zwyczajnie. Choć imię twoje sugeruje olejek wonny. Gdybym szukała dla Ciebie znaczenia tego, to związane byłoby to z urokiem bijącym od Ciebie. Niezaprzeczalnie! 

Jednak chciałabym opowiedzieć Tobie o mama* Mironie. Nie poznasz Go, ale usłyszysz jeszcze wiele razy. Serce ogromne, miłością przepełnione, choć słabe niezwykle. Dodałeś mu na pewno kilka tygodni życia. Więcej. Nie wystarczyło. Chciał Ciebie poznać, dopytywał, wspominał. Wzruszał się, bo czekał na Ciebie niewątpliwie. 

Od chwili, kiedy poznał Mamę Twoją. Jak o córkę się zatroszczył. Kiedy zimno było. I pusto w lodówce. Swe serce chore wkładał w odgrzanie jajka, które zdobył. Już wtedy o wnuku z Polszy wspominał. Miałeś być pierwszy. Pierwszy z piątki. Takie stawiał warunki. 

Stawiał także wino przede mną. Do śniadania, jak babcia kazała. Długowieczność miało mi to zapewnić. Na pewno wspomnienia dobre i smaczne. Gdybym miała Go określić zmysłem, smak byłby bezapelacyjny. Winogron z ogrodu. Bez cukru wino czarne. 

Tęsknię. Nawet Bardzo. Ten list niewysłany. Wspominam. Plan niezrealizowany. 

Wspominam uśmiech. Taki z litości trochę. Dla nieporadności mojej językowej. I oczu zdziwionych. Dla serca wyrywającego do tańca. Miłości do arbuzów i słońca nad morzem. Czarnym. Opieki nad córką. Tą najmłodszą, rodzoną. Pożegnanie, kiedy nie było wiadomo. Czy się jeszcze spotkamy?

Wiem, że domu nie zostawił. Choć wszyscy uciekli. 

Niech ta odwaga serca będzie z Tobą, 

patara** Mironie. 

*mama w języku gruzińskim oznacza tata
** patara w języku gruzińskim oznacza mały

środa, 23 października 2013

Inspirowany herbatką

Popijam herbatkę mającą ukoić moje zmysły i harmonię wprowadzić. Zjednoczyć ponownie głowę z ciałem, bo żyją zupełnie w światach różnych.

Ciało snuje się to po parku, to w domu. Od wczoraj poleguje w łóżku. Zajada czym popadnie, bo już sił nie ma na struganie, obieranie, krojenie i duszenie. Chcę głowę oprzeć, albo zwyczajnie usiąść. Albo zająć się jedną rzeczą, a nie tysiącem.

M. nic nie rozumie.

Głowa zupełnie w innym wymiarze, jakby ciała nie słuchała. Na wołanie o odpoczynek, Tu i Teraz głucha zupełnie. Przeniosła się we wspomnienia z podróży bliskich i dalekich. Zajęła tęsknotą do ludzi, którzy choć blisko nagle oddalili się, i tych do których serce wyrywa, a daleko są niewyobrażalnie. I do świata, żeby poczuć, posmakować, odetchnąć, zmienić perspektywę, doświadczyć, dać świadectwo. Usiąść, potańczyć, zjeść i wsłuchać się w Innego.

Próbuję więc to ciało wzmocnić, a głowę sprowadzić do rzeczywistości. Bawię się z M., nie ma czasu na gotowanie. Zaczynam czytać, brakuje czasu na pisanie. Piszę, nie ma czasu na praktykowanie.
W głowie pustka coraz większa. Pewnie przez to czytanie. Wszystko już zostało napisanie. Naprawdę, ludzie!

Zaglądam na te strony, co są przepełnione radami dobrymi, o pięknie wewnętrznym i tym na szpilkach i fotografią obiadu i recenzją czegokolwiek. Czegokolwiek! Koła wzajemnej adoracji, wszędzie te same zdjęcia, słodycz płynie, zapach wisi w powietrzu. A dla mnie to wszystko miałkie zupełnie, bez wyrazu, bez prawdy, o niczym. Niczym istotnym!

Z drugiej strony jest kilka miejsc, które uwielbiam za inspirację dnia codziennego. Te miejsca, w których nawet jak piszą o zębach kolejnych czy nocy nieprzespanej, to ja to kupuję, bo prawdę odczytuję! Te, w których tyle życia, zwyczajnego, nieubarwionego, przeintelektualizowanego. I te wiadomości prywatne, i komentarze pełne ciepłych słów wspierających. Gotowych do pomocy, szycia, lepienia, przesyłania, wspólnego gotowania, kosztowania, spotykania!

I ja z tym miejscem wpisuję się w krajobraz pitu-pitu o niczym. Niczym istotnym. Im więcej chcę napisać, im mocniej mnie dotyka, tym mniej słów znajduję. Więc szukam w głowie, układam linijki kolejne i kiedy zasiadam, w pustaki jakieś te słowa się składają.

Nic na siłę, nic! No ludzie! Ale jakoś żal nie pisać, jak już się zaczęło. To tak jak zamykać drzwi na coraz więcej zamków, jak tak naprawdę chce się otworzyć je. Na herbatę popołudniową zaprosić.



I może teraz, jak już poleciało żalu trochę do Pegaza, do świata, do kółek wzajemnej blogowej adoracji. Na ciało zmęczone, głowę w przeszłości zawieszoną, samooczyszczenia dokonam twórczego. Jeszcze jutro dresik spakuję przetańczę dni całe i wrócę!

Bo mam do kogo i mam o czym.

Proces twórczy (...) bardzo obnaża to, 
że człowiek jest wielowymiarowy
i sam siebie niepotrzebnie wciska w za ciasne gacie, 
z których się potem wylewa. 

Dorota Masłowska "Dusza światowa"

piątek, 18 października 2013

...

Jest taka pustka, której słowem nie opiszesz.
I cisza, co w uszach aż huczy.

Jest dzień kolejny.
Zupełnie do drugiego niepodobny.
Codzienny.
Zwykły chleb.
I zwyczajne masło.

Mama, co tuli.
W piaskownicy siedzi.
Nos wyciera dziecku.
Włosy odgarnie.

I woła.
Przypomina.
Poucza.
Pokazuje.
Jak to mama.

Jak ja w domu swoim.
I Ty w swoim zaciszu.
I pod każdą długością geograficzną.




Chyba, że właśnie bomby spadają.
Agonia ze strachu.
Lęk na śniadanie.

Dziecko, co go nikt nie chce.
I to, na które się czeka życie całe.
Dziecko, które się śmierci wyrywa.
W walce zawsze nierównej.

W  walce.
Nierównej.
Zawsze.

Jest taka pustka, której słowem nie opiszesz.
I cisza, co w uszach aż huczy.

(...bo serce nie umie inaczej
ostatnio.)

poniedziałek, 14 października 2013

Jest czas by być

Zostałam na chwilę. Gdzieś w cieniu. Poza wszystkim. Przy nim. I przy sobie. 
Tydzień bliskości. Upłynął przytulnie i spokojnie. 
W szafce herbata zostawiona przez Tą, która wie. 
Na półce książka przeczytana. 
W torbie ta, co jeszcze nie. 
Więc głaszczę jej litery na stronie tytułowej. Wącham, podchodzę. Ziemniaki obiorę. Wracam, zasiadam. Małego nakarmię. 
Nic nie napiszę. 
Czy ktoś zauważył? Ile mnie tu jest, a ile brakuje?
Podchodzę więc i zerkam, nieśmiało zupełnie. Zaczynam wymyślać na nowo, że już w końcu zostawiam. Pomidorem kanapkę nakładam i wracam. 
Do książki. Do życia. Obrazów w głowie. 
Dla niego. Z nim i według niego. 
Stężenie siebie we mnie wyparowało już dawno, a jednak coś się zaczyna. Dziać. Niepokoić. 
Bo jak on zdrowy. 
Ja zdrowa.
Marzenia spełnione. 
To jeszcze świat trzeba naprawić, ten co się podobno naprawić nie da. Nie samej, jak mama ostrzegała. 
To już nie czas plecaka pakowania. Wyruszania w nieznane. Siebie odnaleźć. Uciec, powiedzmy to sobie szczerze. 
Przypadkiem, jak zawsze, gdy o szczęściu czy nieszczęściu mówimy. Ta podróż mnie pochłonęła, Dla mnie najtrudniejsza. Najciekawsza. Ocalić musiałam. Siebie. 
A teraz. Tylko ja. 
Ja, ja i ja...
Przed oczami mam Tą, z wczorajszych wiadomości, co z wody zimnej uratowana dziecko swe piersią karmiła. Z kraju swojego uciekała. 


A ja wciąż 
Ja, ja, ja...

...

piątek, 4 października 2013

Charles Chaplin o swoim życiu w moim notesie

Dziś Światowy Dzień Uśmiechu. 

Ode mnie dla Was cytat, który mam zapisany w swoim notesie. O Życiu. 

Charles Chaplin, jakiego być może nie znacie. 


Kiedy naprawdę zacząłem kochać samego siebie, uświadomiłem sobie,
że emocjonalny ból i cierpienie są tylko ostrzeżeniem dla mnie,
żebym nie żył wbrew własnej prawdzie.
Dziś wiem, że to się nazywa AUTENTYCZNOŚCIĄ.




Kiedy naprawdę zacząłem kochać samego siebie, zrozumiałem,
jak żenujące jest dla innych, gdy narzucam im własne pragnienia,
wiedząc, że ani nie nadszedł odpowiedni czas,
ani tamta osoba nie jest na to gotowa,
nawet jeśli byłem nią ja sam.
Dziś wiem, że to się nazywa SZACUNKIEM DO SAMEGO SIEBIE.

Kiedy naprawdę zacząłem kochać samego siebie,
przestałem tęsknić za innym życiem i mogłem dostrzec,
że wszystko wokół mnie stanowi zaproszenie do rozwoju.
Dziś wiem, że to się nazywa DOJRZAŁOŚCIĄ.

Kiedy naprawdę zacząłem kochać samego siebie, zrozumiałem,
że zawsze i we wszystkich okolicznościach
jestem we właściwym momencie i we właściwym miejscu
i że wszystko, co się dzieje, jest właściwe.
Od tamtej pory mogłem być spokojny.
Dziś wiem, że to się nazywa WEWNĘTRZNĄ PEWNOŚCIĄ.


Kiedy naprawdę zacząłem kochać samego siebie,
przestałem ograbiać się z wolnego czasu
i przestałem tworzyć kolejne wielkie plany na przyszłość.
Dziś robię tylko to, co sprawia mi radość i przyjemność,
co kocham i co sprawia, że moje serce się uśmiecha.
I robię to na swój sposób i we własnym tempie.
Dziś wiem, że to się nazywa RZETELNOŚCIĄ.

Kiedy naprawdę zacząłem kochać samego siebie, uwolniłem się
od tego wszystkiego, co nie było dla mnie zdrowe.
od potraw, ludzi, przedmiotów, sytuacji i od wszystkiego,
co wciąż odciągało mnie ode mnie samego.
Na początku nazywałem to "zdrowym egoizmem"
Ale dziś wiem, że to MIŁOŚĆ DO SAMEGO SIEBIE.

Kiedy naprawdę zacząłem kochać samego siebie,
przestałem chcieć zawsze mieć rację.
Dzięki temu rzadziej się myliłem.
Dziś wiem, że to się nazywa SKROMNOŚCIĄ.


Kiedy naprawdę zacząłem kochać samego siebie,
wzbraniałem się przed życiem w przeszłości
i troską o własną przyszłość.
Teraz żyję chwilą, w której dzieje się wszystko.
Żyję więc teraz każdym dniem i nazywam to DOSKONAŁOŚCIĄ.

Kiedy naprawdę zacząłem kochać samego siebie, uświadomiłem sobie,
że moje myślenie może uczynić ze mnie chorego nędznika.
Kiedy jednak zwróciłem się do sił mojego serca,
mój rozum zyskał ważnego wspólnika.
Ten związek nazywam dziś MĄDROŚCIĄ SERCA.

Nie musimy już się obawiać sporów,
konfliktów i problemów z samymi sobą i z innymi,
ponieważ nawet gwiazdy wpadają na siebie, tworząc nowe światy.
Dziś wiem, że TO JEST WŁAŚNIE ŻYCIE!