środa, 20 listopada 2013

Krótko i na temat

Faktów siedem...


... za sprawą Matki Debiutującej

Nie mam drugiego imienia, ale za to podwójne nazwisko.

W dzieciństwie chciałam zostać siostrą zakonną.

Nie noszę butów na obcasie, nawet do ślubu poszłam w baletkach.



Znam strach, kiedy spadają bomby.

Wiem, jak kamuflować depresję. Wiem, jak niełatwo z niej wyjść. I jak powinniśmy być jej wdzięczni.

Lubię literaturę faktu.

Umiem założyć sobie łyżeczkę na nos.

Dziękuję.

Jadę tańczyć. Wytańczyć.
Mam nadzieję, że kiedyś spotkamy się w ruchu.

Nóżka na nóżkę...tymczasem

poniedziałek, 18 listopada 2013

Mimo wszystko

Niech ktoś zatrzyma wreszcie czas, ja wysiadam.... nucę w głowie kolejny dzień. Nie zdążę, nie dam rady, nie wyrabiam. No kiedy, kiedy? Pytam się siebie? Ze spokojem rozpisuje plan na najbliższe dni. Za chwilę sfrustrowana siadam na dywanie i patrzę tępo przed siebie. Niedługo to trwa. Dopada mnie syn. Terrorysta, o pseudonimie Słodycz. Mówią nawet Sama Słodycz. Dwa psy podbiegają. tulenia spragnione.

Słodycz w ryk. Już staje przy czymkolwiek, bidet sobie upatrzył. Ludzie! Potem w ryk, bo już pewnie chodzić by chciał. I tak od urodzenia. Cieszyć chwilą się nie umie, tylko do przodu wyrywa. Wyrywa, wyrywa....

Upada. ryk. Wstaje ryk. Zasypia. Za minut kilka budzi go ryk.
Noszę, tulę. Całuję główkę w guzach całą. Wyjmuje karmę psią z buzi. Zmieniam spodnie mokre od wody dla psiaków. Zabawki z sierści piorę. Piorę pieluchy. Dresy na trening. Koszule męża. Piorę, piorę, piorę.
Kupuję, obieram, gotuję, miksuję, myję, chowam, wyjmuję. Yeah, yeah...
Coś słodkiego na deser, literatura na studia, czytać na studia, obserwować na studia, zapisać i zastanowić się. Zasnąć na książce. Jeszcze coś zmienić. Biznesplan napisać. I na szkolenie kolejne się zapisać. Sama sobie winna. Winna. Już Inna.



Wykreślam z listy kolejną rzecz zwłoki niecierpiącą. Tę, którą niby tylko ja mogę I najlepiej. I najszybciej. To idzie łatwo. Z marzeniami gorzej. Ale radze sobie. Meliskę popijam. Z synkiem odsypiam. Łzy na uśmiech powoli zamieniam. Powoli...

A już czułam zimę w sercu. Nie świąteczną , tylko mroźną, samotną, od domu daleką. I zatrzymałam się na chwilę, w tym pędzie szalonym, kiedy listonosz do drzwi zapukał. Wiedziałam co przyniesie. Ciszę oglądałam. Przez minut kilka. Wakacje poczułam. Do serca zaprosiłam. Z tym dzień będę zaczynać. Wróciłam. Do siebie. na chwilę. Przynajmniej.



Dziękuję Mimi. I Zorce też.
Sobie i Mężowi i drugiemu M. że ze mną wytrzymujemy. I psom też.

wtorek, 12 listopada 2013

Bez aparatu

Kto czyta ten wie, że czasem nie mogę się zebrać.
Pozbierać. Ogarnąć, jak to mówią kolokwialnie.
Cierpię na przerosty pewnych organów nad pozostałymi.
Jedne zmysły wyostrzone bardziej kosztem innych.
Rozum jedno, instynkt drugie.
Szarpanie wewnętrzne to moje imię drugie.
A na zewnątrz spokój.
Budowany, okupiony.
Często potem. Wyrzeczeniem.
Szlochem też.

O tej książce miałam nie pisać, bo wszystko już było.
A Tochmana przedstawiać nie trzeba.
Za to Wełnickiego, a jakże.
Inni zrobią to lepiej, ja zmysłami piszę.
I słyszę, jak Tochman mówi do mnie (tak to sobie wyobrażam), że idzie z fotografem, projekt wspólny robią.
Że to Filipiny, można się domyślić. Jest sytuacja, Tochman zapamiętuje, chce wykorzystać fotografa.
Mówi: "zdjęcie zrób".
Fotograf nie ma aparatu.

Fotograf bez aparatu.
Poznaje.
Historię.
Rozmawia. Głaszcze.
Potem fotografuje.

Człowieka. Z godnością.

Eli, Eli

Historii kilka.
A istnień tysiące.
W sercu.

Mówić o tragedii.

Człowieka. Z godnością.

Pomoc nieść. Z godnością.



Doceniać. Z pokorą.

czwartek, 7 listopada 2013

Głucho wszędzie

Idę przez park i spieszę się bardzo. Zauważam jednak tuż obok mnie scenkę, która zawsze mnie drażni. Podchodzę więc do Pani i proszę. Ja proszę ją o sprzątnięcie kupy. Po jej psie!

Jak długo jeszcze będziemy pisać takie teksty? 

Nie słyszy (taka przyjmuje postawę).
-Przepraszam, czy może pani sprzątnąć kupę po swoim psie? - powtarzam. 
Pani nie reaguje, patrzy gdzieś przed siebie. 
Może Pani jest głucha - pomyślałam sobie. Nie daję za wygraną. Podchodzę do niej bliżej i powtarzam pytanie. Już mam zamiar zamigać do niej (tak, znam język migowy i do tego wierzę w ludzi. Wciąż!). Zadaję po raz kolejny to samo pytanie...


 - Nie widzi pani, że pies robi kupę? - odpowiada Pani do mnie. 
- Właśnie widzę że zrobił, a Pani tego nie sprzątnęła. 
-A co Pani się uczepiła?
-Nie uczepiłam się. Sama mam dwa psy i spaceruję tutaj z nimi, ale sprzątam po nich. Mam też dziecko, które za parę miesięcy będzie biegać po tej trawie, więc proszę, żeby Pani sprzątnęła po swoim psie. 
-Trawa nie jest od tego, żeby dzieci się na niej bawiły! Tyle tu szkła potłuczonego (to akurat Pani wyolbrzymiła) i to Pani nie przeszkadza...
-Myślę, że trawa w parku jest jak najbardziej do zabawy dla dzieci. A szkła tutaj akurat nie widzę, tylko Pani psa robiącego kupę. Jest obowiązek sprzątania po swoich pupilach. Ja się z niego wywiązuje i chciałabym, żeby Pani również się do niego dostosowała. 
-Niech mi Pani da spokój - podniesionym głosem odpowiada już podirytowana Pani. 
Wtedy (jak to matka i psiara pełnoetatowa przypominam sobie o różnych akcesoriach moich podopiecznych poupychanych w mojej garderobie i torbie) wpadam na genialny, według mnie pomysł! Wspaniałomyślnie proponuje Pani, że dam jej woreczek do sprzątnięcia, który odnajduję w kieszeni płaszcza. Naprawdę!
 - Niechże Pani idzie swoją drogą i da mi spokój! - wykrzykuje mi Kobieta i odwraca się na pięcie. 

Zostaję sama na trawniku. Stoję. Deszcz zaczyna padać. Autobus mi ucieka. Spóźniam się na badanie audiometrem mojego szwankującego słuchu. 

Na szczęście znam język migowy. 

wtorek, 5 listopada 2013

Deszczowa obfitość

Deszcz stuka o parapet. Listonosz puka do drzwi. Są, kolejne chmury, a raczej chmurki. Zamiast deszczu tasiemki. Wprost z krainy deszczowców przyleciały. Prezent, niespodzianka dla syna mojego. On obserwuje, ja się zachwycam. Podziwiam, zauważam, że są ładniejsze, niż myślałam. Ciepło robi mi się w okolicy serca. Obfitość mnie otacza.


Ta obfitość dobra zwyczajnego, codziennego. Że niby nic. A dzień staje się znośniejszy. Nawet życie nabiera sensu i kolorów. 
Tę obfitość widzę w przesyłce od nieznajomej dla nieznajomej. Tak po prostu, bo się chce. Bo się czuje. 
W mailu od nieznajomej. Długim, wzruszającym. Bliskim. 
W każdym "dzień dobry" sąsiada staruszka, który psy moje uwielbia. Z wzajemnością.
W  rozmowie z przyjaciółką. 
We wspólnie zjedzonej z mężem kromce z żółtym serem. 
W uścisku na powitanie i pożegnanie, w domku w górach, gdzie Pani od Przytulania mieszka wraz ze swymi dziećmi, zwierzętami i wszechświatem całym. 
We wspólnym tańcu z osobą, która jest dla mnie niewygodna. I nagle bliska się staje. 
W ludziach, którzy pomogli marzenie me zrealizować. 
W pierwszym wdechu powietrza wilgotnego. Słodkiego, jak u Kapuścińskiego. 
W rybie wędzonej, nadpsutej niesionej przez pół wioski w kraju dalekim. By się podzielić tym, co się ma. 
W jedynych w domu gruszkach w zalewie. Czyli ciąg dalszy dzielenia się tym, co się ma w kraju dalekim. 
W uśmiechu dziecka, kiedy spojrzysz mu w oczy po raz pierwszy. Tak naprawdę. 
W oczach mojego dziecka. Kiedy życie widzę całe. 
W ciele psów moich, kiedy czerpią z Matki Ziemi energię. I ze Słońca w pogodny dzień. 
W zasuszonych niezapominajkach. Każdego roku otrzymywanych od babci męża mojego.
W każdej torebce herbaty przyniesionej na spotkanie.
W książce pachnącej drukarnią. 
W liście wyczekiwanym. Z tęsknoty.
W tylnym lusterku, na siedzeniu u nieznajomego, który zatrzymał się na drodze. Pomógł. 
W ciele, które życie stworzyło. 
W tej pustce i samotności. Bo obecność doceniłam. 
W darowanej maszynie do pisania. 
W sile przyciągania. Dobra. 


W tan deszczowy dzień. Obfitość mnie otoczyła. 

niedziela, 3 listopada 2013

Part II

Spotkasz mnie w parku. W dresie, niezawiązanych Martensach, które kilka lat temu były prezentem i niepasującej do wszystkiego kurtce. Bez makijażu i fryzury dobranej do kształtu twarzy. Pcham przed sobą wózek, z Mironem ciekawym każdego psa, drzewa i człowieka. W torbie wózkowej zapakowaną książkę mam i pieluchę, miśka i balsam do ust moich. Spod czterokołowca wystaje marchew i por, brokuł i chleb, awokado, jajka i masło. Czasem przysiądę na ławce. Poczytam. Porozmawiam przez telefon. Wystawię twarz do słońca. Rozmarzę się. Czasem muszę chodzić nie spoczywając, tego syn mój wymaga. Wtedy chodzę.

 Uśmiecham się.

Uśmiecham się do siebie, widząc ten dres. Codziennie rano. Siebie, z oczami szczęśliwie zmęczonymi, nie bez problemów głową w chmurach. Już nie udowadniam. Jestem...




...jestem z tych, co codziennie wieczorem piorą pieluszki syna swojego (czyli z tych, co mają czas)
...jestem z tych, co mają krem jeden i oliwkę wspólnie z synem
...jestem z tych, co codziennie rano gotują kaszę jaglaną
...i zupkę bez mięsa.
...jestem z tych, co wychowują i studiują (wciąż na nowo)
...poszukują
...jestem z tych, co nie żałują, tych co odeszli, choć bolało bardzo
...jestem z tych, co żałują, że wciąż za późno się robi, by zadzwonić do tych, co są
...jestem z tych, co rzucą wszystko, żeby się Spotkać, Wymienić i Spojrzeć
...jestem z tych, co plecak nie raz pakowali i ruszali. W nieznane. Dalekie. Niełatwe.
...jestem z tych, co kochają góry i morze i każde miejsce, które mnie gości
...jestem z tych co herbatę wolą od kawy
...jestem z tych, co piszą bez pomysłu, ze złą nazwą, nieregularnie (tak się zdiagnozowałam)
...jestem z tych, co nie rozumieją pędu, pędu, pędu
...poświęcania znajomości dla gonitwy za mieszkaniem, pieniądzem, wiecznym zamartwianiem
...że źle, za mało, że inni mają lepiej, że walczyć o swoje trzeba (?), że się należy (?)
...jestem z tych, co nie narzekają, na kraj, na ludzi, na chamstwo i głupotę
...choć jest. Za dużo.
...jestem z tych, co trudno zapominają
...jestem z tych, co potrafią uczyć się na cudzych błędach
...jestem z tych, co zasypiają z wdzięcznością, za zdrowie i ręce dwie do pracy
...za rodzinę stworzoną
...i ludzi mądrych obok, co inspiracją są dla mnie największą
...jestem z tych, co nie idą na kompromisy, dla zasady, dla tradycji, dla ludzi, co powiedzą...
...jestem z tych, co wierzą, że jak wierzą, to się spełni
...więc wymyślam i realizuję
...piekę, tańczę i piszę trochę
...jestem z tych co nie potrafią szyć, śpiewać i do zdjęć pozować
...słodyczy odmówić
...jestem leniem, co ruch uwielbia
...jestem z tych, co nie oglądają się na innych. Już
...jestem idealistką
...romantyczką
...wrażliwcem. Zbyt.
...jestem mamą

niedoskonałą...

...ale Jestem

Niech ten wpis będzie podziękowaniem dla Mamy Milenki, Mamy Brzdący Dwóch, Nitki Babiego Lata, Mamy Blogującej, Jagody M. i Mamy Wiki za wyróżnienie mnie i tego miejsca w Liebster Blog Award. Moje nominacje i pytania aktualizuję pod pierwszym wyróżnieniem TUTAJ. Dziękuję pięknie Wam i wszystkim tym, którzy uskrzydlają mnie będąc tutaj, czytając, komentując, pisząc do mnie. 

Z całego serca...Dziękuję.