Dobiegła
końca nasza przygoda.
Spotkanie z
Lasem.
Pierwsze
wspólne wakacje.
We właściwym
czasie rozpoczęte, kiedy już małżeństwo na włosku wisiało. O cierpliwość się
modliłam i zwykłym powietrzem dusiłam.
Na szczęście
wyruszyliśmy. Choć się ludzie w głowę pukali, żeby dziecko z południa na północ
taki kawał ciągnąc. A ono zaciągnięte w podróży nocnej nic nie zauważyło. Tygodnie
dwa pod chmurką spędziło ze zrelaksowana mamą i tatą na każde zawołanie.
Wracamy do
domu, ucząc się nie smucić, że powietrze już nie to samo, nie te krajobrazy. Zostawiamy niespieszność i wszyscy wszystkim na wyłączność już nie są.
Za to jutro sprawdzimy, czy kaczki w parku dobrze się mają, a lody w uliczce bocznej
od rynku wciąż tak samo smakują. Zagadniemy sąsiadkę, sprawdzimy pocztę, o nasze kwiaty zadbamy i bajki poczytamy.
Żal ogromy za
naturą, którą nasycić się nie mogę, zamienię na rozmowę wyczekiwaną. Zamówię książkę
wymarzoną, kąpiel w wannie wezmę długą i kuchnią swoją się nacieszę.
Przejrzę
zdjęcia przypominając sobie, marchew, kalafior, szpinak i ziemniak synka.
Kaszki plucie. Zęba pierwszego z drugim. Turlańce z boku na bok, z brzucha na
plecy i nie odwrotnie. Samolot dla mnie.
Wszystko pierwszy raz.
I zachwyt
syna tym światem dotąd nieznanym. Gdzie nic nie trąbi i pośpiechu nie ma. Tata
na rękach przez las do jeziora niesie, łąkę i pająka pokazać, robala wielkiego
i tego mniejszego. O! Bociany! Razy
kilka, żeby nudy nie było. I nie ma, bo wszystko ciekawe, arcyciekawe! Uczyć
się tylko od syna!
Syna mojego,
jedynego, co z dnia na dzień coraz bardziej się do mnie uśmiecha. Obserwuje i
rozumie. Dokładnie pokazuje na co ochotę ma i co mu nie w smak. Rozpuszczam się
w chwili karmienia naturalnego. W naturze naturalniej smakuje, bez pytania i
debaty, czy pasuje, czy wypada, czym się zakryć? I wiecznie przepraszać.
No to jeszcze
zanurzyć się w chwili paluszków liczenia, bo przy porodzie czasu nie było. A tu
czas na kontemplację każdego paznokcia zagiętego, włosa z czubka głowy jak u
Milenki, kiedy reszta wytarła się do reszty! Patrzę w te oczy błękitne
przepięknie i płakać się chce ze szczęścia, ale prolaktyny już u mnie coraz
mniej. To cieszę się zwyczajnie.
Z syna, męża
i psów też. Wakacji zwykłych i powrotu do domu
zwykłego. Żeby rzeczywistość
niezwykłością oprószyć i
przetrwać . Nie zapomnieć i się
powoływać. Pielęgnować w sobie odnawialne źródło energii tej.
Hej!
Hej Mamo! Wspaniale widzę udał się Wam ten wypad do lasu. I z tego co czytam był bardzo potrzebny... :) cieszę się, że wypoczęłaś, nabrałaś dystansu, przemyślałaś... tęskniłyśmy z Milenką ;) i czekamy na zdjęcia obiecane, zobaczyć pierwsze razy z jedzonkiem i wytarte włoski Mironka :) buziaki zrelaksowana Mamo!
OdpowiedzUsuńJak tylko się ogarnę, już za chwileczkę, słać będę!Buziaki!
Usuńdobre decyzje owocują dobrymi nastrojami niech tych dobrych decyzji będzie jak najwięcej
OdpowiedzUsuńI tego będę się trzymać!
UsuńDobrze, że czas właściwy i wszytko tak jak być powinno....
OdpowiedzUsuńZnaczy się, że wszystko dzieje się po coś... :)
OdpowiedzUsuńI tego się trzymam!
UsuńPiękny to czas... zazdroszczę :)
OdpowiedzUsuńbo nic nie stoi w miejscu... licie zielenieją, żółkną złocieją... i znikają.
OdpowiedzUsuńA za rok znów nowe odkrycia :)
Mam nadzieję, że nie będę musiała całego roku czekać za nowymi odkryciami. Będę się starć!
UsuńPiękny wpis ;)
OdpowiedzUsuńPięknie ujęte! Pierwszy raz z południa na północ kraju,podróżowałam z Kingą,jak miała 3 miesiące. Mało tego! Wybrałam się w taką podróż sama z dwójką dzieci ;D
OdpowiedzUsuńTakich historii potrzebuję:) Dzielna jesteś!
UsuńOj lubimy takie przemyślenia, będziemy częściej zaglądać :)
OdpowiedzUsuńZapraszam, zapraszam, proszę się rozgościć:)
UsuńSuper wpis!:) Też zamierzamy wpadać częściej:)
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę:) Miejsca starczy dla każdego:)
OdpowiedzUsuń